Jedna chwila

W jednej chwili cały mój wspaniały świat się zawalił. Jeżeli można powiedzieć, że odłączono człowiekowi energię podtrzymującą życie, to ja właśnie tak miałam. Jeszcze niespełna dwa lata temu, gdyby ktoś mi opowiedział historię, która mi się przydarzyła, pewnie bym mu w nią nie uwierzyła. Byłam przecież taka szczęśliwa i miałam wrażenie, że otaczający mnie świat istnieje tylko po to, aby było mi w nim dobrze. Właściwie to nie musiałam się zbytnio starać, wszystko tak jakoś samo układało się po mojej myśli. Miałam marzenia i plany. Miałam cel i miałam po co i dla kogo żyć. Wszystko w kolorach tęczy, aż do późnej starości. Ja, on ten jeden, jedyny aż do końca i gromadka dzieci, potem wnuków i prawnuków. Chyba każda normalna kobieta ma podobne plany. Nie pragnęłam przecież niczego nadzwyczajnego. Tak też było. Najpierw w moim życiu pojawił się on. Kiedy go pierwszy raz zobaczyłam, nawet nie zwróciłam na niego szczególnej uwagi. Z czasem zaczęłam patrzeć jakoś inaczej i zauważać rzeczy, które przyciągały mnie do niego coraz bardziej. Był miły, ciepły, opiekuńczy, a do tego rozpieszczał mnie spełniając wszystkie moje zachcianki. Czegóż można było chcieć więcej. Po roku naszej znajomości zaczęliśmy planować wspólne życie. Wesele nie było huczne. Tylko parę najbliższych nam osób. Zawsze marzyliśmy o podróżach, więc woleliśmy nasze oszczędności wydać właśnie na nie. W podróż poślubną pojechaliśmy do Włoch. Wtedy całkowicie dotarło do mnie jakie mam ogromne szczęście i jak bardzo jestem zakochana. On zapewniał mnie o swoich uczuciach, a ja starałam się je odwzajemniać. Planował mieć ze mną najmniej trzech synów. Ja chciałam trzy córeczki. Drogą kompromisu stanęło na trzech synach i czwartej córeczce. Najpierw jednak chcieliśmy nacieszyć się sobą i zwiedzić trochę świata. To był cudowny czas. Cztery lata po ślubie zaczęliśmy starać się o pierwszego syna. Tu zaczęły się pierwsze problemy, które jednak nie zapowiadały jeszcze kłopotów. Kolejne lata spędziliśmy na odwiedzaniu lekarzy i poradni. Nasza miłość była na tyle mocna, że radziliśmy sobie z tą coraz trudniejszą dla nas sytuacją. Właściwie lekarze nie znajdywali żadnych poważniejszych przeciwwskazań. Wszystko wydawało się być z nami w porządku, lekarze zalecali tylko cierpliwość. Mijały miesiące, a ja wciąż nie mogłam zajść w ciąże. Mąż mnie pocieszał i mówił coś o cierpliwości, ale ja widziałam, jak sam zaczyna wątpić w to, co mówi. Jakiś czas po powrocie z kolejnej wycieczki, obudził mnie dzwonek telefonu mojego męża. Widocznie zapomniał komórkę w ładowarce i pojechał do pracy. Zostałam w łóżku, nie odbierałam, choć często obieraliśmy własne telefony. Nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Przynajmniej do tej pory. Zostałam w łóżku, nie chciało mi się jeszcze wstawać. Przyszedł sms i kolejny. Wstałam, pomyślałam, że może jest to coś ważnego i powinnam odebrać. Miałam rację, było ale w najgorszych myślach nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Już czytając pierwsze zdanie przesłanej do mojego męża wiadomości, czułam jak ogromne ciepło ogarnia całe moje ciało, a policzki pieką mnie do żywego. Jakaś inna kobieta zwraca sie do mojego męża "kochanie". Jak to możliwe? To nie może być prawdą, pomyślałam. Jeszcze wczoraj przyniósł mi piękne kwiaty, były gorące pocałunki i zapewnienia, że jestem ta jedyna. Teraz wpatruję się w jego telefon i czytam kolejne, wcześniejsze sms-y, a co gorsza, odpowiedzi mojego męża, równie gorące i namiętne. Miałam wrażenie, że zapadam się w czarną dziurę, a cała krew, dająca mi życie, odpływa z mojego ciała. Czułam się zdradzona, oszukana, zdeptana, zawstydzona i zawiedziona. Świat, który przez tyle lat budowałam, który był moją twierdzą i bezpieczeństwem, runął z hukiem w jednej chwili. Nagle przyszło chwilowe opamiętanie. Mimo przeczytanych sms-ów, budziła się we mnie nadzieja, że to wszystko nieprawda, mąż mnie przecież kocha, nie mógłby mi tego zrobić, znajdzie logiczne wytłumaczenie, nawet gdyby miało być kłamstwem, ale nie, on nawet nie zaprzeczył. Przepraszał tylko i zarzekał się, że tego nie planował, że nie chciał mnie skrzywdzić, że kocha nas obie i takie tam. Nie chciałam tego słuchać. Chciałam się obudzić i uznać, że był to tylko zły sen. Niestety, kolejne jego słowa przypieczętowały nieuchronne nasze rozstanie. Tamta kobieta była z nim w ciąży i choć jak twierdził, mnie też kocha, wybrał tamtą. Bajka się skończyła. Zapadła straszliwa cisza. Nie było jego, nie było mnie, nie było nas. Był czas długich, samotnych dni. Były wspomnienia, które raniły jak ostry sztylet. Bardzo przeżyłam to rozstanie. Długo chorowałam nie mogąc zebrać się w sobie. Nie miałam celu, ani marzeń, ani nawet chęci aby je mieć. Jestem już po rozwodzie ponad półtora roku i ciągle boli. Staram się odrzucać od siebie te wszystkie pytania, które wciąż kłębią się w mojej głowie, a na które i tak nie znajdę odpowiedzi. Wiem, że powinnam zamknąć już ten rozdział mojego życia i wiem, że to już znaczny postęp, że wiem. Teraz muszę poczekać, bo wierzę, że jeszcze i dla mnie wstanie kolejny, nowy słoneczny dzień.

  Komentarze

Alicja: Ja rozstałam się z narzeczonym przed samym ślubem. Po 12 latach bycia razem. Też, gdyby mi ktoś powiedział, że tak się stanie, nigdy bym w to nie uwierzyła, przecież była od wielu lat jego ukochaną "żonką", błogosławieństwem... Wiem, co znaczy budzić się i nie mieć ochoty na nic, ani na wstanie z łózka, ani na życie... Wprawdzie nie przegrałam z kobietą, a z wizją o zbawieniu, sprzedaną mu przez charyzmatyczny kościół, którym płaci za ową wizję spore pieniądze, tam zbawienie drogo kosztuje, ale wcale nie zmniejsza to bólu. Życzę Ci nadejścia czasu, w którym będziesz umiała znowu żyć i chciała. Często myślę, że człowiek nie powinien męczyć siebie i niszczyć sobie zdrowia kimś tak naprawdę obcym, kto postanowił z różnych przyczyn zniknąć z naszego życia, ale sama wiem, że tylko łatwo to powiedzieć. Powodzenia!
Dodano: 24/12/2019, godz. 20:58