Miałam być pierwszą i jedyną

Swojego męża poznałam w liceum. On był moim pierwszym chłopakiem, a ja jego pierwszą dziewczyną i już tak zostało. Koleżanki zazdrościły mi, że moja pierwsza miłość okazała się tą jedyną. Gdy pocieszałam je po kolejnych nieudanych związkach, mówiły, że mi łatwo, że tak właśnie to powinno być - jeden mężczyzna, jedna kobieta - na całe życie. Twierdziły zgodnie że powinnam się cieszyć, bo udało mi się za pierwszym podejściem i nigdy nie musiałam przechodzić przez to co one.

Razem z mężem przeżyliśmy wspaniałe chwile, prawie nigdy się nie kłóciliśmy, a raczej do czasu aż pojawiły się dzieci, nie pamiętam ani jednej kłótni. Mamy dwóch wspaniałych synów teraz już obaj są dorośli. Cieszę się, że potrafiliśmy z mężem zapewnić im pełne miłości dzieciństwo. Naprawdę tworzyliśmy przykładną rodzinę, mieliśmy swoje problemy ale całkiem dobrze sobie radziliśmy.

Kryzys w naszym związku to ciąg wydarzeń, które biegły jakby zupełnie niezależnie ode mnie. Choć, być może, tylko chce tak myśleć, bo to jest łatwiejsze? Półtorej roku temu mój mąż stracił pracę. Oszczędności w firmie, niestety padło na niego. Był bardzo zdołowany, zły na polskie prawo, że po tylu latach uczciwej pracy tak po prostu się go pozbywają. Zdecydował się na wyjazd do Stanów, oczywiście byłam przeciwna, ale się uparł. Powiedział, że nie będzie pracować w Polsce za najniższą krajową po latach uczciwej pracy i uczciwego płacenia podatków. Więc się zgodziłam, miał wyjechać na pół roku i wrócić lub sprowadzić mnie do siebie. To był mój błąd, miałam go nie puścić, nigdy od czasu naszego ślubu nie spędziliśmy więcej niż tygodnia osobno. Co ja sobie myślałam - pół roku! Niestety to wystarczyło. Ja pracowałam tu, on tam, obaj zmęczeni pracą zmęczeni tęsknotą i bezsilnością, do tego jeszcze różnica czasu. To było dobijające, z czasem rozmawialiśmy coraz, rzadziej i wstyd się przyznać ale nawet mi to pasowało. Im mniej go było w moim życiu, tym miej za nim tęskniłam. Tak było po prostu łatwiej to przetrwać , ale to nie znaczy, że przestawałam go kochać czy odliczać dni do spotkania. Byłam tak bardzo zmęczona bezsilnością jaka się wiąże ze związkiem na odległość - wiedzieć ukochanego, słyszeć, a nie móc go dotknąć, przytulić, pocałować. Dlatego odejmując sobie tego bólu czułam się lepiej, więcej szyłam, co tydzień zmieniałam układ mebli w mieszkaniu, wymyślałam sobie nowe zajęcia żeby tylko nie myśleć, że jestem sama. Jakoś sobie radziłam.

Mój mąż niestety znalazł inne pocieszenie. Pewnego dnia dostałam wiadomość, że nie wraca, przeprasza ale nie wraca?!! Zwykłego smsa, po latach wspólnego życia - smsa?! Jak to możliwe mój mąż, moja pierwsza i jedyna miłość nikt mi nie chciał w to wierzyć! Ani rodzina, ani znajomi i ja sama nie chciałam. Miałam nadzieje, że to wszystko koszmar, z którego muszę tylko się zbudzić. Ale to niestety była prawda. Świadomość, że nie jest się już tą jedyną, pierwszą na całe życie jest straszna!

Jak ja mam teraz rozpocząć od nowa? Nie wiem jak to się robi, nigdy nie umawiałam się z nikim na randki, nigdy nie przeżywałam rozstania. On był moim całym, życiem. Za niedługo pewnie jeden z moich synów zrobi mnie babcią, a ja mam umawiać się na randki jak nastolatka? Chyba nie mam na to sił.

Wierzyłam całym sercem w przysięgę składaną przy ołtarzu i w człowieka, z którym spędziłam najlepsze, najpiękniejsze lata mojego życia.