Ciągle sama

Jestem jedynaczką. Wszyscy myślą, jak to mam się dobrze. Jak to niby zawsze byłam rozpieszczana przez rodziców i dziadków, bo mieli mnie tylko jedną. Dziadkowie już dawno nie żyją, rodzice też. Sama za niedługo mogę zostać babcią. Ja w przeciwieństwie do nich, będę się z tego faktu bardzo cieszyć. Mimo, że byłam jedynaczką moje dzieciństwo nie wyglądało zbyt różowo. Rodzice nie okazywali mi zbytnio uczuć. Odkąd pamiętam zawsze byłam sama. Znaczy, rodzice byli przy mnie i pilnowali, ale na tym ich rola się kończyła. Od samego początku do szkoły chodziłam i wracałam sama, na piechotę. Sama odrabiałam zadania domowe i sama musiałam się martwić o wszystko, co było mi na lekcje potrzebne. Rola moich rodziców ograniczała się do tego, że kupili mi na początku roku szkolnego książki, zeszyty i wszystkie inne drobiazgi i chodzili na ogłoszone wywiadówki. Nie bili mnie, miałam tylko kary, takie przykładowo, jak brak słodyczy przez tydzień (choć często i bez kary ich   nie miałam) albo napisanie na kartce sto razy, że przy jedzeniu się nie gada. U nas właściwie i tak mało się ze sobą rozmawiało. Rodzice stale byli w pracy. Kiedy byłam całkiem mała opiekowała się mną babcia, ale kiedy poszłam do szkoły rodzice przeprowadzili się do nowego domu i jak mówili byłam już na tyle duża, aby dać sobie radę sama. Miałam swój pokój, a kto ma swój pokój jest na tyle duży, żeby o niego dbać. Tak samej w domu albo zamkniętej w swoim pokoju, mijały mi lata dzieciństwa. Kiedy chodziłam do szkoły średniej, poznałam Jurka. Chodziliśmy do tej samej szkoły, ale innych klas. Ja poszłam na profil ogólny, bo tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze, co właściwie chcę robić, on wybrał profil sportowy. Był też o 2 lata starszy. Tak naprawdę była to pierwsza osoba, która okazała mi zainteresowanie. No właściwie to jeszcze była Renia, koleżanka z podstawówki, z którą razem poszłyśmy do szkoły średniej i znów byłyśmy w jednej klasie. Miałam 17 lat, a on był w ostatniej klasie. Wszystko mi się przewróciło do góry nogami. On był cudowny, zabierał mnie do kina i na tańce. Na każdej przerwie chodziliśmy po korytarzu trzymając się za ręce. Rodzice go nie lubili, zabraniali mi się z nim spotykać. Jednego razu, kiedy wróciłam do domu później niż zwykle, zrobili mi straszną awanturę. Wtedy właśnie mama, którą poniosło wykrzyczała, że nigdy z ojcem mnie nie chcieli, pobierając się nie planowali dzieci, a ja byłam tylko wypadkiem przy pracy i nie chcą abym im sprowadziła na głowę kolejnego dziecka, mam jeszcze czas, najpierw muszę skończyć szkołę. Skończyłam, zdałam maturę, ale zaraz po niej wyszłam za mąż za Jurka. Chciałam mieć własny dom i własną rodzinę. Nareszcie był ktoś, kto się o mnie troszczył. Po roku urodził mam się Staszek, a dwa lata za nim Piotruś. Mieszkaliśmy z moimi rodzicami, ale w oddzielnym mieszkaniu. Rodzice na parterze, a my na piętrze. Mieliśmy tylko wspólne wejście i ogród. Myślałam, że mam swoje upragnione szczęście. Coś jednak zaczęło się psuć. Jurek pracował jako górnik i czasem wracał po kilku piwach. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale nagle zaczęłam mu robić awantury z byle powodu. Kłóciłam się z rodzicami, krzyczałam na dzieci. W końcu mąż nas zostawił, a synowie przebywali więcej u moich rodziców niż we własnym domu. Znów byłam sama. Wróciłam do pracy. Rodzice pomagali mi wychowywać dzieci, a właściwie to oni się nimi zajmowali, bo ja wynajdywałam sobie różne zajęcia byle tylko nie być w domu. Mężczyźni pojawiali sie w moim życiu, ale tylko do pewnego czasu. Szybko się nudziłam. Nie pozwalałam się im za bardzo do siebie zbliżyć. Byłam wredna i zła na cały świat. Nawet swojej najlepszej koleżance, a właściwie jedynej przyjaciółce Reni odebrałam pracę i stanowisko, tylko dlatego, żeby nie miała więcej niż ja. Wiedziałam, że po tym wszystkim ją stracę.     Myślałam, że się na mnie obrazi, pokłóci się ze mną, będzie na mnie wściekła. Miałaby rację. Byłam temu winna, zrobiłam to z wyrachowania. Unikałam naszych spotkań, ale kiedy mijałyśmy się ona zawsze się do mnie uśmiechała i pozdrawiała, jakby się nigdy nic nie stało. Nie rozumiałam jej, ale nie miałam odwagi podejść i zapytać. Kiedy zachorowała moja mama i po wylewie leżała sparaliżowana, a ojciec nie mogąc sobie z tym poradzić upijał się do nieprzytomności, zaczęłam zadawać sobie pytanie "dlaczego ja" i wtedy przychodziły na myśl osoby, które krzywdziłam. Nie miałam nikogo, kogo mogłabym poprosić o pomoc. Znów zostałam sama. Wtedy przyszła Renia. Kiedy otworzyłam drzwi i ją zobaczyłam nie wiedziałam, co zrobić z oczami, gdzie je schować? Ona, jak gdyby nigdy nic, przywitała się ze mną i zapytała czy nie potrzebuję pomocy. Rozpłakałam się, a ona przytuliła mnie i powiedziała, że mam szybko mówić, co ma robić żeby mi pomóc, bo od tego przecież są przyjaciele. Później powiedziała mi, że się na mnie nie gniewa i że mnie rozumie. Powinnam jednak poddać się leczeniu. Nie umiałam kochać, nikt mnie tego nie nauczył, dlatego wciąż byłam sama, choć wokół zawsze miałam mnóstwo ludzi. Pomogło, zmieniłam się. Może nie mam męża, ale mam wspaniałych synów i jesteśmy razem.